Nagle
zatrzymałam się jak sparaliżowana, bo uświadomiłam sobie prawdę. W tej samej
chwili oślepił mnie blask słońca. Nic więcej nie wiedziałam prócz bladej aury
otaczającej wszystko wokół.
Stałam na
łące. Na horyzoncie widniało tylko niebo. Obok mnie z niesamowitym impetem
przelatywały białe, elektryzujące się światełka. Były wielkości piłki baseball’
owej. Wyciągnęłam rękę w stronę jednego z nich. Czułam, jakbym trzymała jakieś
niezwykle delikatne, ciągle ruszające się zwierzątko. Przyjrzałam mu się z
bliska.
Niespodziewanie wciągnęło mnie do
czyjegoś marzenia. Znalazłam się w bardzo dużej auli.
Siedziałam
wśród publiczności. Na tyłach sceny znajdowała się orkiestra, a przed nią
dyrygent. Od razu za nim stał czarny fortepian koncertowy. Grała na nim
szczupła, dosyć wysoka brunetka. Odwróciłam się. Na balkonie zobaczyłam ekipę
filmową. Nagrywali to. Koncert na
żywo…
Do uszu wdarła mi się niezwykle
dramatyczna, pełna emocji i jakże
cudowna muzyka. W mojej głowie zawrzało. To był drugi koncert fortepianowy
Siergieja Rachmaninowa. Część pierwsza…
Nagle
mnie odrzuciło. Znów stałam wewnątrz ciągnącej się w nieskończoność łąki. Białe
światełko wyrwało mi się z ręki i śmignęło w górę. Tym razem chwyciłam iskrzącą się kulkę po przeciwnej stronie. Od
razu znalazłam się w zupełnie innym marzeniu. W centrum ogromnej areny olimpijskiej znajdowało się podium. Na
najwyższym stopniu stała ta sama osoba, którą widziałam w poprzednim marzeniu.
Tylko, że teraz wyglądała na bardziej umięśnioną i silniejszą. Wysoko w górze
trzymała puchar. Na szyi miała zawieszony złoty medal. Jej radość wręcz mi się
udzieliła. Jednak i to marzenie się rozmazało i ponownie znalazłam się na łące.
A chciałam zobaczyć więcej. Coś mi się nie zgadzało. Zrobiłam kilka kroków do
przodu i skoczyłam, wbijając paznokieć w jedno z białych światełek.
Zobaczyłam
wielki, zadbany dom, w którym czteroosobowa rodzina siadała do stołu. Widziałam
twarz tylko kobiety, niosącej tacę z jedzeniem. Reszta siedziała do mnie tyłem.
Całe pomieszczenie było przepełnione aurą rodzinnego szczęścia i miłości.
Kiedy
puściłam kolejne światełko, zrozumiałam, że wszystkie wizje unoszące się w
powietrzu to… marzenia. Moje marzenia. Przeraziło
mnie to. Bałam się dłużej zostać w tym miejscu. Zaczęłam biec. Po drodze chwytałam
latające światełka i sprawdzałam, czy czasem któreś nie jest moim marzeniem.
Nie mogłam uwierzyć samej sobie. Jak można mieć tak dużo marzeń? Skąd mogę mieć
pewność, które z nich jest dla mnie najważniejsze? A co, jeśli nadmiar marzeń spowoduje, że żadne się nie spełni?
Pędziłam
wystraszona, potykając się o własne nogi. Widziałam, jak białych światełek
przybywa i przelatują obok mnie z coraz większą szybkością i siłą. W końcu było
ich tak dużo, że wyglądały jak jedna wielka góra światła. Ich blask całkowicie
mnie oślepił.
Pomału
opuszczałam ten świat…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz