poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Prolog


Nagle zatrzymałam się jak sparaliżowana, bo uświadomiłam sobie prawdę. W tej samej chwili oślepił mnie blask słońca. Nic więcej nie wiedziałam prócz bladej aury otaczającej wszystko wokół.
         Stałam na łące. Na horyzoncie widniało tylko niebo. Obok mnie z niesamowitym impetem przelatywały białe, elektryzujące się światełka. Były wielkości piłki baseball’ owej. Wyciągnęłam rękę w stronę jednego z nich. Czułam, jakbym trzymała jakieś niezwykle delikatne, ciągle ruszające się zwierzątko. Przyjrzałam mu się z bliska.
         Niespodziewanie wciągnęło mnie do czyjegoś marzenia. Znalazłam się w bardzo dużej auli.
Siedziałam wśród publiczności. Na tyłach sceny znajdowała się orkiestra, a przed nią dyrygent. Od razu za nim stał czarny fortepian koncertowy. Grała na nim szczupła, dosyć wysoka brunetka. Odwróciłam się. Na balkonie zobaczyłam ekipę filmową. Nagrywali to. Koncert na żywo…
         Do uszu wdarła mi się niezwykle dramatyczna, pełna emocji i jakże cudowna muzyka. W mojej głowie zawrzało. To był drugi koncert fortepianowy Siergieja Rachmaninowa. Część pierwsza…
Nagle mnie odrzuciło. Znów stałam wewnątrz ciągnącej się w nieskończoność łąki. Białe światełko wyrwało mi się z ręki i śmignęło w górę. Tym razem chwyciłam iskrzącą się kulkę po przeciwnej stronie. Od razu znalazłam się w zupełnie innym marzeniu. W centrum ogromnej areny olimpijskiej znajdowało się podium. Na najwyższym stopniu stała ta sama osoba, którą widziałam w poprzednim marzeniu. Tylko, że teraz wyglądała na bardziej umięśnioną i silniejszą. Wysoko w górze trzymała puchar. Na szyi miała zawieszony złoty medal. Jej radość wręcz mi się udzieliła. Jednak i to marzenie się rozmazało i ponownie znalazłam się na łące. A chciałam zobaczyć więcej. Coś mi się nie zgadzało. Zrobiłam kilka kroków do przodu i skoczyłam, wbijając paznokieć w jedno z białych światełek.
Zobaczyłam wielki, zadbany dom, w którym czteroosobowa rodzina siadała do stołu. Widziałam twarz tylko kobiety, niosącej tacę z jedzeniem. Reszta siedziała do mnie tyłem. Całe pomieszczenie było przepełnione aurą rodzinnego szczęścia i miłości.
Kiedy puściłam kolejne światełko, zrozumiałam, że wszystkie wizje unoszące się w powietrzu to… marzenia. Moje marzenia. Przeraziło mnie to. Bałam się dłużej zostać w tym miejscu. Zaczęłam biec. Po drodze chwytałam latające światełka i sprawdzałam, czy czasem któreś nie jest moim marzeniem. Nie mogłam uwierzyć samej sobie. Jak można mieć tak dużo marzeń? Skąd mogę mieć pewność, które z nich jest dla mnie najważniejsze? A co, jeśli nadmiar marzeń spowoduje, że żadne się nie spełni?
Pędziłam wystraszona, potykając się o własne nogi. Widziałam, jak białych światełek przybywa i przelatują obok mnie z coraz większą szybkością i siłą. W końcu było ich tak dużo, że wyglądały jak jedna wielka góra światła. Ich blask całkowicie mnie oślepił.

Pomału opuszczałam ten świat… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz