środa, 14 sierpnia 2013

Dział III

-To co robimy? – zapytał Jacob.
-Ja myślę, że jest dobry, tylko należy go trochę podszkolić. – stwierdził Miki patrząc w zamyśleniu na sporego pająka zabierającego się za motyla, który nieopatrznie wplątał się w jego sieć.
-Czyli, wnioskując z dzisiejszych zmagań, jest dobrze wysportowany, tylko brakuje mu kondycji. – podsumował Joe, szef grupy.
-A na dodatek świetnie pływa, jak pamiętamy z pierwszego spotkania nad jeziorem. – dodał Oscar.
-Nie wiem czy to wystarczająco dużo argumentów, żebyśmy go przyjęli. – odezwał się Patrick  - Przypomnijcie sobie jego porażkę z dzisiejszego poranka.
-Pokonałeś go, bo znalazł się na ringu z zaskoczenia. Nie wiedział co się dzieje więc nie dziwię się, że przegrał.- wtrącił Miki.
-Przecież można go nauczyć jak się bić – dodał z pośpiechem John, widząc, że Patrick otwiera usta aby zacząć sprzeczkę z Mikim.
-Dobra – podsumował Joe - Czyli tak: jutro wieczorem zrobimy napad na pobliski kiosk. Tym razem Christopher zostanie uprzedzony, więc nie widzę żadnego problemu. W czasie akcji będziemy się przyglądać jak sobie radzi. I wtedy ostatecznie stwierdzimy, czy nadaje się na nowego członka gangu czy też nie.
·          
                Śniłem o tysiącach gangów które goniły mnie i mierzyły we mnie przeróżnymi spluwami. Ten sen był równie męczący jak dzień który ledwie co przetrwałem.
                Obudziło mnie pukanie do drzwi. Odetchnąłem z ulgą, że koszmar już zniknął i podniosłem się, aby otworzyć. Nagle chwycił mnie bardzo ostry skurcz w przedramieniu. Kiedy gorączkowo próbowałem go rozmasować, dostałem kolejnego, tym razem łydki. Myślałem, że oszaleję. Ten, kto czekał za drzwiami musiał być bardzo cierpliwy, bo nie zapukał ponownie tylko spokojnie czekał, aż otworzę cholerne drzwi.
-Tak?
-Cześć, mam ci coś ważnego do powiedzenia.- niezwykle cierpliwą osobą okazał się być brunet.
-Jasne, wchodź.
                Właśnie w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że musi być niesamowicie późno. Za oknem zauważyłem świecący księżyc, a gdy zerknąłem na zegarek w telefonie ten wskazywał na kilka minut po północy.
Brunet usiadł na fotelu, natomiast ja na łóżku. Spojrzałem na niego pytająco.
-Słuchaj. Jutro, a raczej dzisiaj, planujemy zrobić napad na kiosk. Jestem tu by cię poinformować, że będziesz brał w nim udział.
                Poinformować? No w końcu o czym kol wiek mnie uprzedzają…
-Po cholerę ten napad?- wiedziałem, że zadaję się z bandą kryminalistów, a mimo tego to co usłyszałem troszkę mną wstrząsnęło.
-Tak ogólnie. Właściciel kiosku trochę nas ostatnio wkurzył, więc nastraszymy go troszkę i co nieco zwędzimy. Taka tam mała zabawa. – uśmiechnął się lekko.
                Zabawa?! Zajebiście… W co ja się wpakowałem?!
-O której to ma być?- zapytałem z zażenowaniem, próbując choć trochę ukryć wewnętrzny niepokój.
-Jakoś tak przed północą, zważywszy, że jest to kiosk otwarty całą dobę. Wszystko z tobą w porządku?
-C- co? Tak, jasne. – przez chwilę wpatrywałem się w jeden punkt i widocznie to przykuło jego uwagę. – Zastanawiałem się, co mam powiedzieć rodzicom. Nie są przyzwyczajeni do tego, że znikam na tak długi czas bez słowa wyjaśnienia.
-A, rozumiem. Wiesz co? Nie masz się czym martwić, jutro po południu wybierzemy się do nich i jakoś się usprawiedliwisz. – Do Moich rodziców…? Boże, jaki on beztroski…
-Ale jak? Mam powiedzieć, że poznałem nowych znajomych i od teraz zamierzam z nimi na stałe zamieszkać? Proszę cię…
                Brunet zastanowił się chwilę.
-No, może rzeczywiście trochę głupio brzmi. Jutro obmyślimy coś normalnego.
                Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Skądś dobiegały nas stłumione odgłosy głośnej muzyki. Zastanawiałem się, kto tutaj słucha heavy metalu.
-Możesz do nich napisać albo zadzwonić?
-Pewnie.
-To zrobimy tak: wyjaśnisz, że zatrzymałeś się u jakiegoś znajomego, którego oni nie znają. Powiesz im, że ma straszne kłopoty i wolisz nie zostawiać go teraz samego. Zapewnisz, że wrócisz jutro wieczorem.
-I myślisz, że to kupią?
-Nie wiem, to są twoi rodzice, nie moi. Znasz ich lepiej. Ale sądzę, że jest to w miarę przekonująca gadka.– wstał. – Dobra, późno się już zrobiło. Przyjdę po ciebie jutro rano, ok?- skierował się w stronę drzwi. Również wstałem.
-Dzięki. Czasem się zastanawiam co ty tutaj robisz. W ogóle do nich nie pasujesz.
-Mówisz o Joe i reszcie? Jakbyś poznał moją przeszłość, zmieniłbyś zdanie. – odparł z uśmiechem - Do jutra, Chris.
-Na razie, eee…
-No widzisz, nawet mnie nie zdążyli przedstawić. Jestem Jacob.
-Halo? Mamo? Tak wiem, że się martwisz, ale nie mogłem wcześniej zadzwonić. Byłem w szpitalu… Nie! Mnie nic nie jest. Jak wracałem znad jeziora, zobaczyłem, jak jacyś faceci biją Kyle’ a. Jak do nich krzyknąłem to od razu uciekli… Był poważnie ranny. Zostałem z nim w szpitalu… co? Nie, na szczęście nic poważnego… Nie zadzwoniłem, bo jak przyjechaliśmy do jego domu byłem tak wyczerpany, że od razu zasnąłem… Nie mogę jutro wrócić! Wolałbym jeszcze z nim zostać, mimo wszystko nie wygląda specjalnie dobrze… Tak wiem. Przepraszam. Tak, obiecuję. Dobranoc… Czekaj! Tylko nie dzwoń do jego rodziców, są zestresowani wypadkiem… Tak? Dzięki… Na razie.
                Rozłączyłem się i głośno wypuściłem z płuc powietrze. Udało się… A swoją drogą, ten Jacob musi być niezwykle inteligentny. Wpadł na naprawdę dobre rozwiązanie. Nie wiem, czy sam wymyśliłbym cokolwiek co mogłoby ich przekonać.
                Rzuciłem się z powrotem na łóżko i wśród odległych, ostrych brzmień metalu i dziwnych jęków dochodzących z równie daleka, usnąłem.

                

wtorek, 13 sierpnia 2013

Dział II

Obudziło mnie jakieś łomotanie. Puściłem przytulaną do tej pory poduszkę i chwyciłem telefon. Zignorowałem małą kopertę, która wyświetliła się na ekranie. Spojrzałem na zegarek. Południe… Wygramoliłem się z łóżka i wszedłem do toalety. O dziwo, kiedy przekręcałem klucz, zamek nawet nie zgrzytnął. Cała łazienka nie wyglądała na starą, jedyne co rzucało się w oczy to wybite okno.
Przemyłem twarz lodowatą wodą i spojrzałem w lustro. Ale ze mnie frajer… to inteligentne spojrzenie wcale nie zdradza, kim naprawdę jestem.
Zakluczyłem toaletę i zacząłem kierować się korytarzami w stronę dobiegającego hałasu. Kiedy dotarłem do salonu, usłyszałem pod sobą łomot. Obszedłem pomieszczenie, szukając ewentualnego źródła dźwięków. W korytarzu wiodącym do drzwi wejściowych znalazłem zejście na dół. Powoli zszedłem. Za zakrętem schodów pojąłem skąd brał się hałas.
Gang urządził sobie bijatykę. Psychol i blondyn stali na środku i toczyli walkę, a reszta wokół dopingowała. Zauważyłem, że wszystkie chwyty były dozwolone. Na mojej obojętnej dotąd twarzy zagościł uśmieszek. Lubiłem bójki, podniecało mnie patrzenie na wysilających się do bólu facetów.
Stanąłem obok mięśniaka i obserwowałem walkę. Pot spływał po nagich torsach. Obydwoje ciężko dyszeli. Wygrywał blondasek.
Dopiero po chwili reszta widowni dostrzegła moją osobę. Umięśniony łysol szturchnął mnie w ramię i rzekł z uśmiechem:
-I jak ci się podobają nasze codzienne poranne treningi?
Spojrzałem na niego. Ta bijatyka jest ich treningiem? Mają je codziennie?? Super!!!
Po czym niespodziewanie znalazłem się na ringu. Wyglądało na to, że blondyn pokonał psychola i teraz ja będę następnym. Szczerze mówiąc wystraszyłem się, widząc w jakim jest stanie. Oblizywał wargi językiem z miną maniakalnego świra. Pochylony do przodu, sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał się na mnie rzucić.
Właśnie tak zaczął. Gdybym w samą porę nie użył wszystkich sił, żeby go odepchnąć, wywaliłby mnie na podłogę. Lekko zdezorientowany nie odważyłem się na atak. Czekałem na jego następny ruch. Blondyn klasnął w dłonie ze śmiechem i zaczął okładać moją klatkę pięściami. Chciałem chwycić go za ręce, ale był za szybki. Ograniczyłem się do cofania. W końcu dostałem w twarz. Od razu poleciałem na ziemię. Co za skurwiele… jak śmieli… Czy to nie było oczywiste, że nie dam sobie z nim rady? O co im chodziło?
W jednej sekundzie wszyscy znaleźli się wokół mnie. Brunet w spiętych włosach podał mi dłoń; chwyciłem ją z nerwowym uśmiechem. Reszta wybuchła śmiechem.
-Nieźle dałeś mu w kość! – powiedział szef bandy ledwo powstrzymując swój rechot. Tak silnie klepnął mnie w plecy, że znów omal nie straciłem równowagi.
Pooglądałem sobie kilka innych sporów, po czym udaliśmy się do kuchni. Zaczęliśmy pochłaniać jajecznicę z bekonem, którą zrobił łysol. W ciągu kilku sekund atmosfera po wczorajszym wieczorze całkowicie się zmieniła, a członkowie gangu opowiedzieli mi pewną historię.
Kiedyś pewien wychudły i mizerny chłopaczek, znużony swym życiem, postanowił samotnie zwiedzić świat. Wyruszył na poszukiwanie siebie. Po drodze poznawał wielu ludzi, z których większość stanowili przestępcy. Oni pomogli mu zrozumieć system jakim należało się kierować jeśli mieszkało się na ulicy i chciało się przeżyć. Kradzież i łamanie prawa. Po krótkim czasie odkrył, że ten sposób na życie bardzo mu się podoba. Bycie silniejszym, widzieć przerażenie w oczach mijających go przechodniów. Udało mu się odkryć siebie i zapragnął stworzyć grupę składającą się z ludzi takich jak on. Chciał razem z nimi szerzyć wokół postrach i ogólny zamęt.
-I tak poznałem Johna- zakończył swoją swoistą biografię szef, patrząc z uśmiechem na łysola.
-Kiedy go spotkałem i dowiedziałem się, że trenuje boks, nie mogłem go tak po prostu olać.- ciągnął dalej- Udało mi się go przekonać, żeby mi towarzyszył. Zaczęliśmy działać wspólnie szukając nowych członków.
Później dowiedziałem się, jak razem wyciągnęli Oscara z więzienia. Na początku zdziwiłem się, że nie z psychiatryka. Kiedy zaczęli opowiadać, dlaczego tam trafił, wprost nie mogłem uwierzyć. Handlował narkotykami, rabował banki, straszył ludzi bronią, igrał z policją. Wyglądał na psychola, ale nie na kryminalistę…
-Jak to w pace bywa, zawsze dostawało się tym nowym. Ja nie dałem sobą pomiatać. Niektórym zaimponowałem, ale większości się to nie spodobało. Dali mi porządnie w kość, więc od tamtej pory przyhamowałem. Próbowałem nie rzucać się w oczy, wtopić się w tłum. Jednak ciągle mnie dręczyli- mówił tak cicho i jakoś dziwnie tajemniczo, ledwo go słyszałem. Nagle w jego znużonym dotąd spojrzeniu pojawił się błysk. – I wtedy wybawili mnie Joe z Johnem. Pomogli mi zwiać dosłownie na oczach klawiszy. Chyba nigdy nie zapomnę tego przedpołudnia…
Później wytłumaczyli mi, że już przed tym jak trafiłem do więzienia, uważnie przyglądali się moim poczynaniom. Spodobała im się moja zapalczywość i beztroskość. Łamiąc prawo zawsze wiedziałem, że prędzej czy później wsadzą mnie do paki…
Spojrzał na szefa z czymś w rodzaju wdzięczności w oczach. Ten uśmiechnął się do niego z czymś w rodzaju samozadowolenia. Walnął wielkimi dłońmi w stół.
-Dobra chłopaki, dość tej gadaniny. Czas na trening! – zagrzmiał, po czym odsunął się od stołu. Skierował się w stronę drzwi a za nim wywlokła się reszta. Mnie na chwilę zamroczyło. Jaki trening? Czy poranna bójka nie była wystarczającym ‘treningiem’?
Wyszliśmy na zewnątrz. Chłód sprawił, że przeszył mną dreszcz. Ech… nie miałem najmniejszego zamiaru się ruszyć. Nie wiem z jakiej przyczyny czułem się jakoś… ciężko. Najchętniej przespałbym cały ten dzień.
Gang skierował się na tyły domu. Kiedy ich dogoniłem coś uzgadniali. Po chwili niemal równocześnie rzucili się biegiem w stronę lasu. Tylko szef stał przy mnie wyprostowany i z założonymi rękoma przyglądał się znikającym w oddali sylwetkom.
-Dokąd oni biegną?
-A to ty jeszcze tutaj? – chyba faktycznie zdziwił się na mój widok – Na co jeszcze czekasz? Ruszaj się! – Joe bardzo energicznie popchnął mnie do przodu, tak że omal nie wylądowałem na ziemi po raz drugi tego dnia. Zacząłem biec. Gdybym nie wykonał jego rozkazu kto wie, co by mu strzeliło do głowy…
Biegłem najszybciej jak tylko potrafiłem, musiałem ich dogonić. Tylko ja nie wiedziałem co będzie dalej. Nie wiedziałem dokąd mam biec. Skąd miałem wiedzieć? A jeśli ich znajdę, wystarczy robić to co oni. W końcu dostrzegłem biegnącego blondyna. Przyśpieszyłem, choć wiedziałem, że już niedługo nie wytrzymam. Zebrałem ostatnie siły, jakie mi zostały i wykrztusiłem:
-Daleko jeszcze?
Blondyn obrócił głowę w moją stronę.
-A co, już wymię kasz? – rzucił przez ramię z szyderczym uśmieszkiem.- Miki! – krzyknął do biegnącego około dziesięciu metrów przed nami szatyna. – Ile jeszcze?
Miki odwrócił się.
-Zaraz będziemy na miejscu.
·          
Kiedy ukazała się przed nami jakaś większa przestrzeń, przystanęliśmy. Wzdłuż płynącej z cichym szumem dość wąskiej rzeczki znajdował się sprzęt sportowy. Przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka.
-Dalej chłopaki, do roboty. – rzucił brunet i udał się do jednej z maszyn. Reszta podążyła tym samym tropem. W końcu zrozumiałem, że ten cały sportowy asortyment tak naprawdę jest czymś w rodzaju małpiego gaju. Ech… Czyli to na tym polegał drugi etap dnia dzisiejszego.
-Ej! Nad czym się zastanawiasz?! – zaczął poganiać mnie blondyn z wyraźnym niezadowoleniem. Z ociąganiem podszedłem do wysokiej drabinki. Okazało się, że jest tak wysoka, że ledwo do niej doskoczyłem. Było mi strasznie głupio. Może dla nich taki zabawy były czymś naturalnym, ale ja czułem się co najmniej nieswojo. Rozumiem, chcą, żebym był nowym członkiem ich gangu, ale nawet nie zapytali mnie o zdanie. Zaskakują mnie wszystkimi działaniami, jakby nie mogli mnie wcześniej poinformować o tym, co planują robić. Nie podoba mi się to. Cholerni sadyści.
Co ja w ogóle tu robię. Po co się ośmieszam? Natychmiast puściłem poręcz i poszukałem wzrokiem czegoś, co znajdowałoby się jak najdalej od wkurwiającego blondyna i reszty. Usiadłem na jednej z ławek treningowych i zacząłem ćwiczyć. Po jakimś czasie wszyscy wymienili się sprzętem, żeby nie ćwiczyć ciągle na tym samym. Nie wiem która była godzina gdy wróciliśmy do rozwalonej ‘kwatery głównej ‘ gangu. Od razu skierowałem się w stronę ‘mojego’ pokoju. Miałem wszystkich w dupie, wykończyli mnie do reszty.
Położyłem się, a ostatnie słowa jakie wymamrotałem przed zaśnięciem brzmiało ‘debile’.

środa, 7 sierpnia 2013

Dział I

         Kurwa, znowu byłem bezradny. Jak zwykle nie umiałem zebrać się na odwagę i rzucić jej w twarz tego wszystkiego na co sobie zasłużyła. W ogóle nie zachowuję się jak na faceta przystało… Dlaczego ona może tak mną pomiatać, a ja nawet złego słowa na jej temat nie pisnę? Czy ona zawsze musi rzucać na mnie ten głupi urok? Zawsze sobie powtarzam, że tym razem się odegram, ale nigdy nie zamieniam tych słów w czyny. Kurwa!
         Kiedy doszedłem do bocznej plaży, słońce zaczynało powoli zachodzić. Już nogi mnie bolały od tego szybkiego marszu. Na szczęście nikogo w pobliżu nie było i mogłem zrobić, co tylko zechcę. Teraz miałem ochotę wyżyć się opływając całe jezioro wzdłuż i wszerz. Idąc w stronę wody, zacząłem gwałtownie ściągać koszulę. Omal jej nie rozerwałem… Zdjąwszy spodnie i buty, cisnąłem ubraniami tak, aby spadły pod drzewem. Dopiero teraz zauważyłem stojących niedaleko brzegu sześciu gości. Szczerze mówiąc, wyglądali na jakichś gangsterów. Wszedłem do wody, omijając ich wielkim łukiem. O czymś dyskutowali, ledwie mnie zauważyli, bo szybko dałem nura, żeby wyłonić się z wody jakieś 100 metrów dalej.
Zacząłem płynąć kraulem. Ani razu nie zrobiłem sobie przerwy. Miałem zamiar płynąć takim tempem, dopóki choć trochę się nie uspokoję i nie przestanę wrzeć z wściekłości. Po około dwudziestu minutach poczułem ostry ból w mięśniach. Stwierdziłem, że nie ma sensu dalej płynąć, bo może się to jeszcze źle skończyć. Skierowałem się w stronę plaży. Kiedy czułem pod stopami grunt, zanurkowałem. Nie chciałem dłużej czuć na sobie spojrzenia tego mrożącego krew w żyłach gangu. W ogóle dziwiłem się, że jeszcze tam są. Nagle ktoś pociągnął mnie za nogę. Później jakaś druga osoba chwyciła mnie za nadgarstki i pchnęła na stojącą w wodzie siatkę, odgradzającą od publicznej części jeziora teren prywatny, na którym znajdowały się różne kajaki, łódki, rowery wodne, tego typu rzeczy.
         Uściski się rozluźniły i wyłoniłem się z wody, instynktownie łapiąc oddech. Otaczali mnie ci dwaj przez których omal się nie utopiłem. Rozczochrany blondyn mniej więcej mojego wzrostu zrobił krok do przodu. Uśmiechnął się pobłażliwie.
-Bardzo nam się podoba, jak pływasz. W ogóle zdajesz się być interesujący. Kręci mnie twoje ciało. – przejechał mi lodowatą dłonią po klacie, po czym drugą położył na szyi i nasze twarze dzieliła odległość kilkunastu milimetrów. Zszokowany i trochę wystraszony, nie wiedziałem, co mam robić.
Jednak nie zdążyłem się nawet ruszyć, kiedy jego język zaczął lizać moje usta. Ta chwila nie trwała wiecznie, prawie od razu po tym incydencie ten drugi koleś popchnął blondyna. Znowu widziałem, że człowiek tej samej płci stoi o wiele za blisko mnie. Myślałem, że śnię – na ziemię sprowadziło mnie głaskanie po policzku. Naprzeciwko siebie widziałem bladą, gładką twarz z czarnymi jak smoła, zadbanymi, opadającymi na czoło włosami. Uśmiechnął się przyjaźnie.
-Myślę, że nadajesz się idealnie. – odwrócił się – Szefie! I co o tym sądzisz?
-Dobra, niech będzie! Zmywajmy się, bo zaczyna być zimno.- odpowiedział mu głośny, gruby bas.
Szatyn pociągnął mnie za rękę.
-Chodźmy.
Nic do mnie nie docierało. Banda ludzi, wyglądających na kryminalistów, nie dość, że stoi w wodzie w ubraniach, to jeszcze dwóch z nich bez żadnego powodu maltretuje mnie seksualnie. To jest chore. To się nie dzieje naprawdę… Kiedy wyszliśmy z wody, przeszył mnie dreszcz. Bąknąłem do szatyna zmarznięty:
-P- pod drzewem s- są moje ubrania…
-Ach! Jasne, ubierz się. Dogonimy ich.
Kiedy ubierałem spodnie, szatyn stał tyłem do mnie, podpierając się pod boki. Chyba wypatrywał reszty.
-Pospieszmy się.
Przez resztę drogi milczałem. Ciągle szliśmy przez jakieś gąszcze. Wolałem nie pytać, o co chodzi i gdzie mam z nim iść. Prędzej czy później musiałoby się to wyjaśnić, ale na pewno nie dałbym nogi. Jest ich sześciu, ja jeden. Tym bardziej sądząc po ich wyglądzie, pewnie wszyscy nosili broń. Lepiej siedzieć cicho.
Po półgodzinnej ‘przechadzce’, ukazała się wolna przestrzeń, w środku której stała jakaś opuszczona, ledwo trzymająca się kupy kwatera.
Cholera… to pewnie ich siedziba. Skrzypiące drzwi otworzyły się i ujrzałem korytarz wiodący do salonu. Jeśli ten pokój można nazwać salonem. Na środku stała kanapa, naprzeciwko stary telewizor, a między nimi niski stolik. W kącie zauważyłem stary, zrujnowany fortepian. Po bokach salonu były schody, wiodące do góry, a z tyłu pomieszczenia znajdował się wpół okrągły wykusz z wysokimi oknami od podłogi aż po sufit.
Cały gang usiadł na owej kanapie i bocznych fotelach.
-Siadaj.- ostry ton należał do grubasa siedzącego po środku z czarnym kapeluszem na głowie. Jego ciemne wąsy zasłaniały usta w których trzymał fajkę. Wielkim ramieniem wskazał stojący obok stolika taborecik. Natychmiast usiadłem. To spojrzenie bladobrązowych oczu piorunowało. Przy grubasie siedział dosyć młody facet, którego czarne włosy sterczały na wszystkie strony. Miał olbrzymie wory pod oczami, strasznie się garbił i ogólnie mówiąc przypominał mi jakiegoś psychola. Po drugiej stronie grubasa siedział szczupły i wysoki koleś z długimi, brązowymi włosami, uwiązanymi w kitkę. Spoglądał na mnie inteligentnymi oczami z widocznym zainteresowaniem. Sprawiał wrażenie sympatycznego i najnormalniejszego z całej reszty. Za kanapą stał napakowany łysol, a na jednym z bocznych foteli siedzieli ściśnięci homoseksualiści.
-Widzisz… potrzebny nam jest nowy członek zespołu.- tym razem grubas zaczął łagodniej – Chłopacy twierdzą, że nadajesz się wręcz idealnie.
-Tak na dobrą sprawę, wszyscy widzieliśmy, jak świetnie pływasz. To dobra cecha – przerwał grubasowi brunet w spiętych włosach. Jego głos brzmiał bardzo chłopięco…
-No właśnie, to też.- ciągnął dalej boss- Powiedz, jak się nazywasz.
Przełknąłem ślinę. Nie wiem nawet, czego się obawiałem, bo ta spięta atmosfera nie była już aż tak przerażająca.
-Christopher Bloom.
-Rozumiem, że jesteś licealistą, w każdym razie uczniem?
-Tak, za miesiąc kończę szkołę.
-A, to nie ma problemu. Dobra, tyle informacji na razie starczy. Chłopaki, pokażcie mu, gdzie ma zanocować.
-Ale… - nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Wszyscy wstali. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Grubas zrobił krok w moją stronę i położył ciężką łapę na ramieniu.
-Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, synu. Jednak możesz być pewien, że nie mamy złych zamiarów. Rozumiesz? – lekko skinąłem głową.
-Ha ha, coś nie jesteś tego pewien.- odszedł, a za nim łysol, facet wyglądający, jak psychopata i blondyn. W słabo oświetlonym przez zachodzące słońce salonie ledwo dostrzegłem na jego twarzy wielką bliznę. Ciągnęła się od połowy lewego policzka aż do szyi. Wtedy, nad jeziorem, stał za blisko mnie, żebym to zauważył.
Brunet i szatyn poprowadzili mnie prawymi schodami w górę. Dochodząc do najbliższego piętra, skręciliśmy w prawo, w wąski korytarz. Pierwsze piętro wyglądało o wiele porządniej niż parter. Nasze kroki tłumił czerwony dywan, po bokach co kilka metrów pojawiały się wypolerowane drzwi ze złoconymi klamkami. Drewniane deski pomalowano na ciemnozielony kolor. Skręcaliśmy z jednego korytarza w drugi, aż w końcu się pogubiłem. Po pewnym czasie przystanęliśmy przed pewnym pokojem.
-Na razie zamieszkasz tutaj, potem się zobaczy. – powiedział brunet z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Tu masz kluczyk od toalety.- rzekł szatyn, wyciągając rękę i wskazując w głąb korytarza. – Jest na samym końcu korytarza po lewej.- Wręczył mi kluczyk.
         -To dobranoc! – rzucił jeszcze, przy czym puścił mi oczko.
         -Cześć.- dorzucił brunet i skręcili w inny, chociaż wyglądający dokładnie tak samo korytarz.
Otworzyłem skrzypiące drzwi. Pierwszą rzeczą którą zobaczyłem było wysokie, szerokie łóżko, które zajmowało ponad połowę pokoju. Po przeciwnej stronie znajdowało się ciemne, drewniane biurko, a tuż obok stał dosyć wysoki, oszklony regał. Na przeciwko drzwi mieściło się duże okno bez żadnych zasłon. Pod nim, obok łóżka stał stolik nocny.
         Z przyzwyczajenia rzuciłem się na materac. Na szczęście nie było twarde ani złamane, poczułem tylko jak ugina się pod moim ciężarem. Patrząc na odrapany sufit, analizowałem wydarzenia dzisiejszego dnia. Po pierwsze, pocałował mnie facet. Po drugie, porwał dziwaczny gang. Po trzecie, nic nie chcieli mi powiedzieć. Po czwarte, przywłaszczyli sobie moją osobę. Nie… zupełnie normalny, nudny i bezsensowny dzień mojego beznadziejnego życia. Może dzięki nim to się zmieni? W sumie, co mi szkodzi tu zostać?
        Z ociąganiem sięgnąłem do kieszeni po komórkę. Musiałem napisać do rodziców, że nie wrócę na noc. Zwykle nie pisałem sms-ów o takiej treści, więc kiedy wrócę pojawi się tysiąc pytań o to, dlaczego mnie nie było. Zawsze byłem i będę jedynakiem. W sumie kiedy byłem dzieckiem, zachowywałem się jak rozpieszczony bachor… kto wie, może nadal jestem zadbanym synusiem rodziców. Nienawidzę tego.
        Właściwie… Nie będę ich zawiadamiać. Co mi tam…

        Wyłączyłem telefon, żeby mieć święty spokój. Rankiem, sprawdzając godzinę, ujrzę sto nowych wiadomości. Zawsze tak jest, kiedy coś się ze mną dzieje ‘nie tak’. Ech… Leniwym ruchem odłożyłem komórkę na stolik nocny. Odwróciłem głowę w stronę okna i przyglądając się rozgwieżdżonemu niebu usnąłem.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Prolog


Nagle zatrzymałam się jak sparaliżowana, bo uświadomiłam sobie prawdę. W tej samej chwili oślepił mnie blask słońca. Nic więcej nie wiedziałam prócz bladej aury otaczającej wszystko wokół.
         Stałam na łące. Na horyzoncie widniało tylko niebo. Obok mnie z niesamowitym impetem przelatywały białe, elektryzujące się światełka. Były wielkości piłki baseball’ owej. Wyciągnęłam rękę w stronę jednego z nich. Czułam, jakbym trzymała jakieś niezwykle delikatne, ciągle ruszające się zwierzątko. Przyjrzałam mu się z bliska.
         Niespodziewanie wciągnęło mnie do czyjegoś marzenia. Znalazłam się w bardzo dużej auli.
Siedziałam wśród publiczności. Na tyłach sceny znajdowała się orkiestra, a przed nią dyrygent. Od razu za nim stał czarny fortepian koncertowy. Grała na nim szczupła, dosyć wysoka brunetka. Odwróciłam się. Na balkonie zobaczyłam ekipę filmową. Nagrywali to. Koncert na żywo…
         Do uszu wdarła mi się niezwykle dramatyczna, pełna emocji i jakże cudowna muzyka. W mojej głowie zawrzało. To był drugi koncert fortepianowy Siergieja Rachmaninowa. Część pierwsza…
Nagle mnie odrzuciło. Znów stałam wewnątrz ciągnącej się w nieskończoność łąki. Białe światełko wyrwało mi się z ręki i śmignęło w górę. Tym razem chwyciłam iskrzącą się kulkę po przeciwnej stronie. Od razu znalazłam się w zupełnie innym marzeniu. W centrum ogromnej areny olimpijskiej znajdowało się podium. Na najwyższym stopniu stała ta sama osoba, którą widziałam w poprzednim marzeniu. Tylko, że teraz wyglądała na bardziej umięśnioną i silniejszą. Wysoko w górze trzymała puchar. Na szyi miała zawieszony złoty medal. Jej radość wręcz mi się udzieliła. Jednak i to marzenie się rozmazało i ponownie znalazłam się na łące. A chciałam zobaczyć więcej. Coś mi się nie zgadzało. Zrobiłam kilka kroków do przodu i skoczyłam, wbijając paznokieć w jedno z białych światełek.
Zobaczyłam wielki, zadbany dom, w którym czteroosobowa rodzina siadała do stołu. Widziałam twarz tylko kobiety, niosącej tacę z jedzeniem. Reszta siedziała do mnie tyłem. Całe pomieszczenie było przepełnione aurą rodzinnego szczęścia i miłości.
Kiedy puściłam kolejne światełko, zrozumiałam, że wszystkie wizje unoszące się w powietrzu to… marzenia. Moje marzenia. Przeraziło mnie to. Bałam się dłużej zostać w tym miejscu. Zaczęłam biec. Po drodze chwytałam latające światełka i sprawdzałam, czy czasem któreś nie jest moim marzeniem. Nie mogłam uwierzyć samej sobie. Jak można mieć tak dużo marzeń? Skąd mogę mieć pewność, które z nich jest dla mnie najważniejsze? A co, jeśli nadmiar marzeń spowoduje, że żadne się nie spełni?
Pędziłam wystraszona, potykając się o własne nogi. Widziałam, jak białych światełek przybywa i przelatują obok mnie z coraz większą szybkością i siłą. W końcu było ich tak dużo, że wyglądały jak jedna wielka góra światła. Ich blask całkowicie mnie oślepił.

Pomału opuszczałam ten świat… 

Na początek

Tutaj Saga z małą uwagą. Ja tutaj jestem tylko od przepisywania i ewentualnej korekty, a autorem jest pani o pseudonimie ZAK. Enjoy :)