środa, 7 sierpnia 2013

Dział I

         Kurwa, znowu byłem bezradny. Jak zwykle nie umiałem zebrać się na odwagę i rzucić jej w twarz tego wszystkiego na co sobie zasłużyła. W ogóle nie zachowuję się jak na faceta przystało… Dlaczego ona może tak mną pomiatać, a ja nawet złego słowa na jej temat nie pisnę? Czy ona zawsze musi rzucać na mnie ten głupi urok? Zawsze sobie powtarzam, że tym razem się odegram, ale nigdy nie zamieniam tych słów w czyny. Kurwa!
         Kiedy doszedłem do bocznej plaży, słońce zaczynało powoli zachodzić. Już nogi mnie bolały od tego szybkiego marszu. Na szczęście nikogo w pobliżu nie było i mogłem zrobić, co tylko zechcę. Teraz miałem ochotę wyżyć się opływając całe jezioro wzdłuż i wszerz. Idąc w stronę wody, zacząłem gwałtownie ściągać koszulę. Omal jej nie rozerwałem… Zdjąwszy spodnie i buty, cisnąłem ubraniami tak, aby spadły pod drzewem. Dopiero teraz zauważyłem stojących niedaleko brzegu sześciu gości. Szczerze mówiąc, wyglądali na jakichś gangsterów. Wszedłem do wody, omijając ich wielkim łukiem. O czymś dyskutowali, ledwie mnie zauważyli, bo szybko dałem nura, żeby wyłonić się z wody jakieś 100 metrów dalej.
Zacząłem płynąć kraulem. Ani razu nie zrobiłem sobie przerwy. Miałem zamiar płynąć takim tempem, dopóki choć trochę się nie uspokoję i nie przestanę wrzeć z wściekłości. Po około dwudziestu minutach poczułem ostry ból w mięśniach. Stwierdziłem, że nie ma sensu dalej płynąć, bo może się to jeszcze źle skończyć. Skierowałem się w stronę plaży. Kiedy czułem pod stopami grunt, zanurkowałem. Nie chciałem dłużej czuć na sobie spojrzenia tego mrożącego krew w żyłach gangu. W ogóle dziwiłem się, że jeszcze tam są. Nagle ktoś pociągnął mnie za nogę. Później jakaś druga osoba chwyciła mnie za nadgarstki i pchnęła na stojącą w wodzie siatkę, odgradzającą od publicznej części jeziora teren prywatny, na którym znajdowały się różne kajaki, łódki, rowery wodne, tego typu rzeczy.
         Uściski się rozluźniły i wyłoniłem się z wody, instynktownie łapiąc oddech. Otaczali mnie ci dwaj przez których omal się nie utopiłem. Rozczochrany blondyn mniej więcej mojego wzrostu zrobił krok do przodu. Uśmiechnął się pobłażliwie.
-Bardzo nam się podoba, jak pływasz. W ogóle zdajesz się być interesujący. Kręci mnie twoje ciało. – przejechał mi lodowatą dłonią po klacie, po czym drugą położył na szyi i nasze twarze dzieliła odległość kilkunastu milimetrów. Zszokowany i trochę wystraszony, nie wiedziałem, co mam robić.
Jednak nie zdążyłem się nawet ruszyć, kiedy jego język zaczął lizać moje usta. Ta chwila nie trwała wiecznie, prawie od razu po tym incydencie ten drugi koleś popchnął blondyna. Znowu widziałem, że człowiek tej samej płci stoi o wiele za blisko mnie. Myślałem, że śnię – na ziemię sprowadziło mnie głaskanie po policzku. Naprzeciwko siebie widziałem bladą, gładką twarz z czarnymi jak smoła, zadbanymi, opadającymi na czoło włosami. Uśmiechnął się przyjaźnie.
-Myślę, że nadajesz się idealnie. – odwrócił się – Szefie! I co o tym sądzisz?
-Dobra, niech będzie! Zmywajmy się, bo zaczyna być zimno.- odpowiedział mu głośny, gruby bas.
Szatyn pociągnął mnie za rękę.
-Chodźmy.
Nic do mnie nie docierało. Banda ludzi, wyglądających na kryminalistów, nie dość, że stoi w wodzie w ubraniach, to jeszcze dwóch z nich bez żadnego powodu maltretuje mnie seksualnie. To jest chore. To się nie dzieje naprawdę… Kiedy wyszliśmy z wody, przeszył mnie dreszcz. Bąknąłem do szatyna zmarznięty:
-P- pod drzewem s- są moje ubrania…
-Ach! Jasne, ubierz się. Dogonimy ich.
Kiedy ubierałem spodnie, szatyn stał tyłem do mnie, podpierając się pod boki. Chyba wypatrywał reszty.
-Pospieszmy się.
Przez resztę drogi milczałem. Ciągle szliśmy przez jakieś gąszcze. Wolałem nie pytać, o co chodzi i gdzie mam z nim iść. Prędzej czy później musiałoby się to wyjaśnić, ale na pewno nie dałbym nogi. Jest ich sześciu, ja jeden. Tym bardziej sądząc po ich wyglądzie, pewnie wszyscy nosili broń. Lepiej siedzieć cicho.
Po półgodzinnej ‘przechadzce’, ukazała się wolna przestrzeń, w środku której stała jakaś opuszczona, ledwo trzymająca się kupy kwatera.
Cholera… to pewnie ich siedziba. Skrzypiące drzwi otworzyły się i ujrzałem korytarz wiodący do salonu. Jeśli ten pokój można nazwać salonem. Na środku stała kanapa, naprzeciwko stary telewizor, a między nimi niski stolik. W kącie zauważyłem stary, zrujnowany fortepian. Po bokach salonu były schody, wiodące do góry, a z tyłu pomieszczenia znajdował się wpół okrągły wykusz z wysokimi oknami od podłogi aż po sufit.
Cały gang usiadł na owej kanapie i bocznych fotelach.
-Siadaj.- ostry ton należał do grubasa siedzącego po środku z czarnym kapeluszem na głowie. Jego ciemne wąsy zasłaniały usta w których trzymał fajkę. Wielkim ramieniem wskazał stojący obok stolika taborecik. Natychmiast usiadłem. To spojrzenie bladobrązowych oczu piorunowało. Przy grubasie siedział dosyć młody facet, którego czarne włosy sterczały na wszystkie strony. Miał olbrzymie wory pod oczami, strasznie się garbił i ogólnie mówiąc przypominał mi jakiegoś psychola. Po drugiej stronie grubasa siedział szczupły i wysoki koleś z długimi, brązowymi włosami, uwiązanymi w kitkę. Spoglądał na mnie inteligentnymi oczami z widocznym zainteresowaniem. Sprawiał wrażenie sympatycznego i najnormalniejszego z całej reszty. Za kanapą stał napakowany łysol, a na jednym z bocznych foteli siedzieli ściśnięci homoseksualiści.
-Widzisz… potrzebny nam jest nowy członek zespołu.- tym razem grubas zaczął łagodniej – Chłopacy twierdzą, że nadajesz się wręcz idealnie.
-Tak na dobrą sprawę, wszyscy widzieliśmy, jak świetnie pływasz. To dobra cecha – przerwał grubasowi brunet w spiętych włosach. Jego głos brzmiał bardzo chłopięco…
-No właśnie, to też.- ciągnął dalej boss- Powiedz, jak się nazywasz.
Przełknąłem ślinę. Nie wiem nawet, czego się obawiałem, bo ta spięta atmosfera nie była już aż tak przerażająca.
-Christopher Bloom.
-Rozumiem, że jesteś licealistą, w każdym razie uczniem?
-Tak, za miesiąc kończę szkołę.
-A, to nie ma problemu. Dobra, tyle informacji na razie starczy. Chłopaki, pokażcie mu, gdzie ma zanocować.
-Ale… - nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Wszyscy wstali. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Grubas zrobił krok w moją stronę i położył ciężką łapę na ramieniu.
-Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, synu. Jednak możesz być pewien, że nie mamy złych zamiarów. Rozumiesz? – lekko skinąłem głową.
-Ha ha, coś nie jesteś tego pewien.- odszedł, a za nim łysol, facet wyglądający, jak psychopata i blondyn. W słabo oświetlonym przez zachodzące słońce salonie ledwo dostrzegłem na jego twarzy wielką bliznę. Ciągnęła się od połowy lewego policzka aż do szyi. Wtedy, nad jeziorem, stał za blisko mnie, żebym to zauważył.
Brunet i szatyn poprowadzili mnie prawymi schodami w górę. Dochodząc do najbliższego piętra, skręciliśmy w prawo, w wąski korytarz. Pierwsze piętro wyglądało o wiele porządniej niż parter. Nasze kroki tłumił czerwony dywan, po bokach co kilka metrów pojawiały się wypolerowane drzwi ze złoconymi klamkami. Drewniane deski pomalowano na ciemnozielony kolor. Skręcaliśmy z jednego korytarza w drugi, aż w końcu się pogubiłem. Po pewnym czasie przystanęliśmy przed pewnym pokojem.
-Na razie zamieszkasz tutaj, potem się zobaczy. – powiedział brunet z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Tu masz kluczyk od toalety.- rzekł szatyn, wyciągając rękę i wskazując w głąb korytarza. – Jest na samym końcu korytarza po lewej.- Wręczył mi kluczyk.
         -To dobranoc! – rzucił jeszcze, przy czym puścił mi oczko.
         -Cześć.- dorzucił brunet i skręcili w inny, chociaż wyglądający dokładnie tak samo korytarz.
Otworzyłem skrzypiące drzwi. Pierwszą rzeczą którą zobaczyłem było wysokie, szerokie łóżko, które zajmowało ponad połowę pokoju. Po przeciwnej stronie znajdowało się ciemne, drewniane biurko, a tuż obok stał dosyć wysoki, oszklony regał. Na przeciwko drzwi mieściło się duże okno bez żadnych zasłon. Pod nim, obok łóżka stał stolik nocny.
         Z przyzwyczajenia rzuciłem się na materac. Na szczęście nie było twarde ani złamane, poczułem tylko jak ugina się pod moim ciężarem. Patrząc na odrapany sufit, analizowałem wydarzenia dzisiejszego dnia. Po pierwsze, pocałował mnie facet. Po drugie, porwał dziwaczny gang. Po trzecie, nic nie chcieli mi powiedzieć. Po czwarte, przywłaszczyli sobie moją osobę. Nie… zupełnie normalny, nudny i bezsensowny dzień mojego beznadziejnego życia. Może dzięki nim to się zmieni? W sumie, co mi szkodzi tu zostać?
        Z ociąganiem sięgnąłem do kieszeni po komórkę. Musiałem napisać do rodziców, że nie wrócę na noc. Zwykle nie pisałem sms-ów o takiej treści, więc kiedy wrócę pojawi się tysiąc pytań o to, dlaczego mnie nie było. Zawsze byłem i będę jedynakiem. W sumie kiedy byłem dzieckiem, zachowywałem się jak rozpieszczony bachor… kto wie, może nadal jestem zadbanym synusiem rodziców. Nienawidzę tego.
        Właściwie… Nie będę ich zawiadamiać. Co mi tam…

        Wyłączyłem telefon, żeby mieć święty spokój. Rankiem, sprawdzając godzinę, ujrzę sto nowych wiadomości. Zawsze tak jest, kiedy coś się ze mną dzieje ‘nie tak’. Ech… Leniwym ruchem odłożyłem komórkę na stolik nocny. Odwróciłem głowę w stronę okna i przyglądając się rozgwieżdżonemu niebu usnąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz